Dawno temu, w czasach liceum, zaczytywałyśmy się z koleżankami w „Love story” Segala. Oprócz samej historii i zadziornej bohaterki, na wiele lat utkwiło mi w głowie pewne zdanie. Nie wiem, czy zacytuję dosłownie, bo mój egzemplarz książki wciąż tkwi w kartonie w garażu. „Kto kocha, nie potrzebuje nigdy przepraszać”.
I tak sobie przez lata powtarzałam, trzymając się kurczowo tej zasady. Po każdej kłótni czekałam aż mąż mnie przeprosi, uważając, że racja jest po mojej stronie. A jeżeli nawet w głębi duszy czułam, że to ja przesadziłam czy zawiodłam, konsekwentnie nie przepraszałam, bo przecież… kto kocha.
Gramy w jednej drużynie
Jakieś 4 lata po ślubie zostaliśmy zaproszeni na pierwszy odbywający się we Wrocławiu kurs małżeński Alfa. Tam usłyszeliśmy, że w małżeństwie jesteśmy jedną drużyną i gramy do tej samej bramki. Nam obojgu to porównanie mocno zapadło w pamięć i spowodowało zmianę w zakończeniach naszych kłótni. Uświadomiliśmy sobie, że okopywanie się na swoim stanowisku, obrażanie lub wyzłośliwianie, tylko pogłębia przepaść między nami. Od tego momentu oboje z większym przekonaniem zaczęliśmy przepraszać. Tę zasadę wprowadziliśmy też wobec naszych dzieci.
I tu jeszcze mała uwaga. Nie chodzi o to, by przepraszać za to, że żyję, że przeszkadzam, że zajmuję twoją uwagę czy czas. Takie przepraszanie wciąż mi się zdarza, choć na szczęście nie wobec męża. Takiemu przepraszam mówimy zdecydowane nie!
Przepraszać i nie dochodzić, kto ma rację
Ostatnio rozmawiałam z bliską mi kobietą o przepraszaniu. Rozmawiamy sobie czasem o naszych uczuciach i reakcjach i wspieramy się na drodze rodzicielskiej, a czasem nawet małżeńskiej. Powiedziała mi, że w jakiejś sytuacji trudno jest jej pogodzić się z mężem. W naszych rozmowach nie wdajemy się raczej w prywatne szczegóły, lecz omawiamy własne przeżycia w tym zakresie. Zapytałam ją więc, czy już go przeprosiła.
Ona (zdecydowanie): Ale ja nie uważam, że powinnam pierwsza???
Ja (beztrosko): I co z tego. Ja nigdy nie uważam.
Ona (ze zdumieniem): Jak to co? Ło matko!
Ja: Nie chodzi o to, kto ma rację, tylko o szczęśliwe małżeństwo.
Ona (z rozbawieniem): Jesteś kosmitką?
Ja (tym razem już całkiem poważnie): Nie pamiętasz, że JESTEŚCIE W TEJ SAMEJ DRUŻYNIE?
Ona: Ach tak, to racja.
Podobno się przeprosili i wyjaśnili sobie pewne sprawy, choć szczegółów nie znam.
Przepraszać, ale pozwolić na uczucia
Okazuje się jednak, że przepraszanie jest ważne, ale nie jest wystarczające. Jeśli wydawało mi się, że mam na tym gruncie jakieś osiągnięcia, to z tego samozadowolenia wyrwał mnie dwa dni temu mój własny mąż. Chyba próbował wcześniej, ale dotarło to do mnie dopiero teraz!
Z mojej perspektywy to wygląda tak. Coś mnie zdenerwowało, chodzę nabuzowana, odreagowuję, powiem o dwa słowa za dużo. Albo zrobię coś niemądrego lub co gorzej czegoś nie zrobię. Następuje spięcie. Potem omawiam to sama ze sobą i zdobywam się na przeprosiny. Dla mnie sprawa jest właściwie załatwiona, przez co bywa, że moje zachowanie bezrefleksyjnie za jakiś czas powtarzam.
Okazuje się jednak, że osoba o innym usposobieniu, taka jak np. mój mąż, potrzebuje więcej czasu. Wojtek powiedział mi ostatnio, że w takich sytuacjach nie pozwalam mu na przeżycie smutku lub frustracji wywołanych moim zachowaniem. Pomimo moich przeprosin, on wciąż je czuje przez jakiś czas. A ja często umniejszam je lub nawet im zaprzeczam, zamiast pozwolić im zaistnieć. Robię tak, bo jestem speszona czy zawstydzona, mam poczucie, że powinnam zrobić coś, by jego nieprzyjemne uczucia zniknęły. A tymczasem wystarczyłoby chyba z nimi pobyć.
Przepraszać i nie tłumaczyć się
Kolejnym zaskoczeniem, jakie wynikło dla mnie z rozmowy z mężem, było to, że nie chodzi mu wcale o to, czy zamierzałam go zranić, czy nie. Ja w 90 % przypadków nie mam złych intencji. Większość z moich zachowań wynika raczej z bezmyślności czy braku wyczucia i wrażliwości. I po przeprosinach niepotrzebnie wchodzę w usprawiedliwianie się, a czasem nawet jakąś dyskusję.
Wojtek stwierdził, że z jego perspektywy moje zachowanie bywa raniące/niewłaściwe, nawet gdy było niezamierzone. Chodzi więc o to, żeby się szczególnie nie tłumaczyć i przyjąć, że dla drugiej osoby nasze postępowanie było trudne. Na emocje drugiej strony nie mamy bezpośredniego wpływu. Jeżeli jednak wiemy już, że pojawiają się jako reakcja na nasze zachowanie, możemy wziąć to pod uwagę przy kolejnej okazji.
Nie warto więc chyba brnąć w wyjaśnienia, a tym bardziej w przerzucanie odpowiedzialności na drugą stronę. Może wystarczy powiedzieć tylko: „Bardzo cię przepraszam, że tak się zachowałem. Widzę, że jesteś z tego powodu smutny. Postaram się nie zrobić tego ponownie”. Bez wdawania się w zawiłe tłumaczenie i bez podważania tego, że ktoś poczuł się w określony sposób.
I tu kolejne zaskoczenie dla mnie. Zerknęłam przed chwilą do materiałów z kursu małżeńskiego, który wielokrotnie prowadziliśmy i… tam o tym wszystkim jest napisane! W dwóch zdaniach, ale jednak jest! Chyba nie byłam gotowa na przyjęcie tych treści wcześniej.
Wiele osób może się po lekturze tego wpisu oburzyć. Jak to? Mam się nie tłumaczyć? Mam przepraszać, jeżeli to on nie miał racji? Nas przekonuje obraz jednej drużyny, która gra razem. A do tematu będącego przyczyną zatargu często wracamy, gdy emocje opadną. Na przykład na dialogu. Żeby móc się wzajemnie lepiej zrozumieć.
Bardzo madre Moi Drodzy! Jak zwykle! :-)No wlasnie-gramy jako malzrnstwo w tej samej druzynie!Serdecznie podrawiam i Niech Was Bog prowadzi i blogoslawi!
Ewa W.
Ewuniu. Dzięki. W tym roku przez chorobę zapomniałam, ale nadrabiam. Gratulacje z okazji rocznicy ślubu. Wspólnego dążenia do świętości na małżeńskiej drodze.
U mnie często jest burza emocji i myśli, dlaczego to ja mam przepraszać, dlaczego ja pierwsza? I wtedy jest pomocna myśl, że przepraszam „za swoje” 😉 A nie ma tak, że w kłótni tylko jedna strona narozrabiała 😉 I to przepraszanie za moją część bardzo pomaga, zwykle wtedy jest przepraszam ze strony męża, a nawet jeśli nie ma, to ja „za swoje” przeprosiłam 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
To cenna uwaga dziękujemy. Najważniejsze, żeby ktoś zrobił pierwszy krok.
Chciałabym bardzo nauczyć się takiego przepraszania, bo wciąż pokutuj we mnie przekonanie, że przepraszając przyznaję się do winy, a nie zawsze czuję się winna, a wtedy zdecydowanie to ja oczekuję przeprosin. Bardzo mi trudno wyjść poza ten schemat.
Tak, to jest trudne. Z drugiej strony jesteśmy tak różni, że to, co dla jednej osoby jest zupełnie w porządku i nie czuje się w związku z tym wcale winna, dla drugiej jest bolesne. Dlatego przyjęcie założenia przepraszania bez zbytniego analizowana win daje szanse na to, by wrócić do tematu w atmosferze zrozumienia i w spokoju.