Ten wpis jest kontynuacją wpisu o języku miłości zwanym „wspólny czas”, w którym opisywaliśmy znaczenie słuchania dla osoby, której dialektem jest „wartościowa konwersacja”.
Oprócz potrzeby bycia wysłuchanym osoba, mówiąca tym dialektem, pragnie, by małżonek mówił jej o sobie, by ujawniał swoje myśli, emocje (nawet trudne), nadzieje i lęki. Skoro rozmowa buduje wzajemną bliskość i intymność, obie strony powinny mówić. Monolog nie wystarczy.
To może być jednak bardzo trudne. Gdy np. w domu rodzinnym ujawnianie złości, rozczarowania, pragnień czy frustracji było niepożądane i tłumione przez rodziców, wtedy dziecko z czasem uczyło się nie ujawniać swoich uczuć. W dorosłym życiu bardzo trudno jest do nich dotrzeć, ciężko je zaobserwować, a co dopiero o nich mówić.
Jak się wtedy czułeś? Proste ćwiczenie
Obficie dziś czerpiemy z książki Chapmana, bo jego pomysły są proste, ale wydają się skuteczne. Zachęca osoby chcące wyrażać małżonkowi miłość w dialekcie „wartościowa konwersacja”, do wykonywania pewnego ćwiczenia. Początkowo osoba niemająca kontaktu ze swoimi emocjami będzie miała z tym trudność, z czasem jednak nabierze wprawy. Ważne jest, aby zrozumieć, że druga strona będzie czuła się prawdziwie kochana tylko wówczas, gdy będzie mieć niejako dostęp do moich odczuć. To buduje w jej oczach intymność. To kwestia decyzji i wysiłku w jej wdrażaniu w życie. Kwestia miłości.
Ćwiczenie polega na tym, by w małym notesie (lub telefonie) wypisywać codziennie 3 sytuacje i towarzyszące im uczucia. Mogłoby to wyglądać tak:
rozmowa z kolegą z pracy na temat jego wizji rodziny – irytacja
trudna sytuacja na drodze – złość
wpadnięcie na jakiś pomysł – radość
Wieczorem poświęcamy chwilę na opowiedzenie sobie o tych zdarzeniach i emocjach. Chapman zapewnia, że po miesiącu regularnego stosowania tego ćwiczenia, zaczynamy dostrzegać swoje blokowane do tej pory emocje. Inną sprawą może być praca nad tym, co nam mówią i jak sobie z nimi radzić. Najpierw jednak musimy do nich dostrzec, nie bojąc się, że są negatywne. One są neutralne, oceniać możemy jedynie nasze zachowania podejmowane jako ich skutek. Jednak na zachowania mamy już pewien wpływ i możemy ćwiczyć się w tym, by były coraz bardziej świadome. Jednak to już temat na inny wpis.
Morze Martwe i Szemrzący Strumyk
Nie mogę się oprzeć, by nie przytoczyć jeszcze jednej koncepcji autora „5 języków miłości”. Otóż biorąc pod uwagę potrzebę mówienia w związku, dzieli on ludzi na Morza Martwe i Szemrzące Strumyki.
Jak pewnie wiecie, Morze Martwe jest tak naprawdę jeziorem, do którego wpada Jordan. Jest jeziorem bezodpływowym, niejako przyjmuje, ale nie przekazuje wody dalej. Osoby mające ten typ osobowości przyjmują natłok informacji, uczuć, słów i gromadzą je w sobie. Nie mają jednak potrzeby, aby o tym mówić i czują się z tym dobrze.
Szemrzące Strumyki to osoby, które niejako na bieżąco omawiają rzeczywistość. Zobaczą coś, wpadną na jakiś pomysł, przeczytają coś i od razu o tym mówią (jak ze zgrozą zauważył mój mąż, mówią o tym niejako jednocześnie, mieszając wątki w sposób, który powoduje, że słuchacz o innym typie osobowości zupełnie się gubi).
Oboje lubimy podróżować samochodem i słuchać muzyki. Ja jednak dodatkowo cenię sobie rozmowy w podróży. Wojtek wie, że to dla mnie ważne i stara się o tym pamiętać. Gdyby jednak miał wybór, mógłby przejechać całą Europę, odzywając się tylko w celu ustalenia kierunku jazdy lub miejsca postoju (teraz jeszcze uciszania naszych coraz bardziej kłócących się w samochodzie dzieci). Przyznam się, że wiele lat temu wróciłam z podróży służbowej zupełnie zafascynowana pewnym mężczyzną, który całą drogę ze mną rozmawiał. I nigdy nie miał dość. Milczenie ze strony męża odczytywałam jako brak miłości. Jednak po pewnym czasie zobaczyłam, że ten człowiek nieustannie mówi i wszystko mu jedno, do kogo. A my odkryliśmy, jak ważna jest dla mnie rozmowa, by czuć się kochaną.
Jak ożywić Morze Martwe i wyhamować Szemrzący Strumyk?
Podobno wiele Mórz Martwych i Szemrzących Strumieni łączy się w małżeństwie, bo podczas randek oboje są zachwyceni: jedno tym, że nie musi mówić, a drugie, że ktoś go słucha. Jednak po kilku latach małżeństwa Morze Martwe ma wrażenie, że wie o swoim małżonku już wszystko, a tymczasem Szemrzący Strumyk nie wie o swoim małżonku nic.
Chapman znowu podpowiada jak to zmienić. Ustalcie, że codziennie każde (!) z was opowie o trzech wydarzeniach z waszego dnia o odczuciach z tym związanych. W ten sposób Morza Martwe z czasem nauczą się mówić o sobie, a Szemrzące Strumyki słuchać i nieco powściągać potok wymowy.
Wartościowe aktywności
Kolejnym dialektem jest robienie razem interesujących rzeczy. To może być robienie tego, co oboje lubicie lub zamiennie, raz tego, co lubi jedno, a raz drugie (z czasem można nawet polubić hobby małżonka). Jednak mniejsze znaczenie ma to, co robicie, a większe, że robicie to razem. I że jedna ze stron decyduje się to robić, by okazać małżonkowi miłość.
Pamiętam, jak jakiś czas temu, ucieszyło mnie wspólne szukanie mebli. Byliśmy we dwoje, nie spieszyliśmy się, a Wojtek okazywał zainteresowanie moimi pomysłami wnętrzarskimi. Nic nie kupiliśmy, ale spędziliśmy razem czas.
Więcej inspiracji możecie znaleźć we wpisach o randkach publikowanych przez cały maj, odsyłamy was do tych artykułów.
Trzy wydarzenie dziennie i do tego odczucia z tym związane. To daje 21 wydarzeń w ciągu tygodnia. No to faktycznie wyzwanie.
Tyle chyba nie dzieje się u mnie w ciągu roku. Już nie mówiąc, że gdybym miał aż 21 różnych emocji w ciągu tygodnia to … to chyba stałbym się kobietą. Myślę, że fajne ćwiczenie. Postaramy się spróbować.
A kto powiedział, że to muszą być codziennie inne emocje? 😉 I jak Wam idzie?