W ostatnim miesiącu doświadczamy ataków wirusów w różnych postaciach. Niewiarygodne, że w ciągu kilku tygodni można być 3 razy chorym. Ostatnie dni spędziliśmy na zmianę w szpitalu z córeczką. W trakcie rotawirus złapał i nas, najpierw jedno, a potem drugie. Teraz dochodzimy do siebie w domu.
Stąd brak wpisów (choć niektóre już prawie gotowe czekają w blokach startowych), brak podsumowania ankiet i przede wszystkim informacji o wakacyjnych rekolekcjach dla małżeństw, które na pewno się odbędą, jeśli tylko zechcecie się na nie zapisać. Potrzebujemy jeszcze kilka dni, żeby się pozbierać, policzyć koszty i ogłosić zapisy.
Miłość to troska
Ostatnie dni dzięki chorobom przyniosły kilka przemyśleń o istocie miłości. Nie pierwszy raz o tym piszemy, ale zazwyczaj trudniejszy czas sprawia, że zdania brzmiące jak truizmy, nabierają głębszego znaczenia.
Miłość to dar z siebie. To pokonywanie zmęczenia, zniechęcenia czy egoizmu dla kogoś, kogo kochamy, gdy tego potrzebuje. Gdy Wojtek pojechał w ciągu jednego wieczora na dwa ostre dyżury z każdym z dzieckiem z osobna (mieliśmy bowiem też incydent na chirurgii), bym ja mogła chwilę odpocząć, wtedy zobaczyłam to wyraźnie. Bardziej rozsądnie było przecież załatwiać to równolegle. Oboje byliśmy tak samo zmęczeni i zdenerwowani sytuacją, jednak mój mąż znalazł w sobie na tyle miłości, by mnie zastąpić. Potem patrzyłam jak zajmował się córeczką, odkładając swoje wszystkie sprawy. Bo miłość to podejmowana wciąż na nowo decyzja, by troszczyć się o czyjeś dobro.
Miłość to przemienianie drugiego
Miłość to również taka obecność w życiu drugiego człowieka, by mógł z Twoją pomocą stawać się najpiękniejszą wersją samego siebie. Doświadczyłam tego na własnej skórze po raz kolejny. Obserwując mojego męża dostrzegłam, ile jeszcze we mnie skupienia na sobie samej, ile trudności w wyjściu poza swoje ja, poza swoje sprawy do załatwienia. Dało mi to bardzo do myślenia i do bacznej obserwacji swoich myśli i zachowań. Do szczerego przyznania przed sobą, kiedy przekraczam cienką czerwoną linię pomiędzy koniecznym dbaniem o swoje potrzeby a wejściem w strefę egoizmu, rozumianą również jako chęć bycia docenioną za dotrzymywanie zobowiązań wobec osób trzecich. Trzecich, a więc nie tych, których kocham.
Wyniki obserwacji najpierw mnie nieco przygnębiły, ale po modlitwie zrozumiałam, że sama niewiele mogę zmienić i znowu mogę oddać się w ręce Tego, który uczy prawdziwej miłości. I który postawił na mojej drodze męża, abyśmy pomagali sobie stać się lepszą wersją siebie samych. Przemyślenia te stały się też kanwą pomysłu na kolejne wyzwanie, tym razem na czas Wielkiego Postu. Jak tylko się pozbieramy, postaramy się napisać o nim coś więcej.