W oczekiwaniu na drugi artykuł od Natalii umieszczamy wpis napisany jakiś czas temu i zainspirowany lekturą szkolną naszego syna. Jest to też wyjście poza narzucony sobie schemat, że wpisy powinny zawsze wiązać się ze sobą tematycznie i póki nie zakończymy jakiejś serii, nie powinniśmy wrzucać nic innego.
Marzenia Ani z Zielonego Wzgórza
Syn czytał jakiś czas temu „Anię z Zielonego Wzgórza”. Nie wzbudziła jego entuzjazmu, nawet męskie postaci nie okazały się wystarczająco interesujące. Ze szczególnym przekąsem komentował pełne patosu przemowy Ani Shirley. Gdy wspomniał o bratnich duszach, przywołał wspomnienia z końca szkoły podstawowej. Siedziałyśmy z koleżankami godzinami na trzepaku i rozważałyśmy, kim jest bratnia dusza i jak ją rozpoznać.
Z rozmów z wieloma małżonkami wiemy, że czasem, w trudnych chwilach, gdy gorzej się między nimi układa, pojawia się myśl, którą Ania z Zielonego Wzgórza wyraziłaby: „Wpadam w otchłań rozpaczy… On nie jest moją bratnią duszą!!!”. Nieco bardziej powściągliwe osoby powiedziałyby po prostu „Mamy ze sobą tak mało wspólnego”.
Kim jest bratnia dusza?
Co oznacza owa wzięta rodem z książek i filmów bratnia dusza? Czy to osoba, którą zachwycają podobne rzeczy i z którą rozumiesz się w pół słowa? Ktoś patrzący podobnie na świat, podzielający te same wartości? Pamiętam, że uznałyśmy w naszym czternastoletnim gronie, że bratnia dusza to ktoś, kto zawsze Cię rozumie, ma ten sam poziom wrażliwości, nic nie trzeba mu tłumaczyć. Właściwie to taka wyidealizowana wersja siebie samego.
Zdarza się, że romantyczne wizje i marzenia z czasów młodości wracają po latach, gdy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nasz czas na ziemi jest ograniczony, że wielu rzeczy już nie przeżyjemy. W razie rozczarowania małżeństwem może powrócić tęsknota za doskonale dopasowaną drugą połową, która pozwoli nam przeżyć czas, który nam pozostał w sposób bardziej ekscytujący. Wydaje na się, że bratnia dusza czeka na nas gdzieś za rogiem, ale na pewno nie w domu.
Dopasowanie a poczucie szczęścia
Dr Ted Hudson z Uniwersytetu w Teksasie prowadził badania par małżeńskich z długim stażem. Wyniki okazały się dość zaskakujące. Jak wyjaśnił dr Hudson: „Moje badania pokazują, że nie ma różnicy w obiektywnie postrzeganym dopasowaniu (zgodności) między parami, które są szczęśliwe i tymi, które są nieszczęśliwe”. Co to oznacza? Pary, które są szczęśliwe w związkach stwierdzały, że zgodność czy jej brak nie ma dla nich kluczowego znaczenia.
Okazało się, że te pary są szczęśliwi, bo pracują nad swoim związkiem. Wspólne hobby, upodobania czy temperament nie są kluczowe. Dla odmiany pary, które czuły się nieszczęśliwe, pytane o to, czy w ich małżeństwie występuje owa zgodność, mówiły, że nie. Wskazywały też, że jej brak jest przyczyną braku poczucia szczęścia w związku. Dr Hudson wyjaśnia, że kiedy nieszczęśliwe pary mówią „jesteśmy niedopasowani” mają tak naprawdę na myśli „Nie dogadujemy się za dobrze”.
Badania te pokazują, że to nie brak dopasowania jest główną przyczyną kłopotów. Oczywiście, może być przyczyną niesnasek, lecz to od małżonków zależy, co z tym zrobią. Podstawą szczęścia nie jest więc nasze podobieństwo, lecz siła woli, by trwać w związku i pragnąć dobra drugiej osoby.
Pokaż mi świat Twoimi oczami
Patrząc na każde małżeństwo z boku, zapewne znaleźlibyśmy pewne punkty styczne, ale również obszary niedopasowania. Nas łączy wiara, chęć zmieniania świata na lepsze i podobne poczucie humoru. Dzieli nas wiele: różne mamy hobby, temperamenty, potrzeby i podejście ludzi. To jednak przez lata stało się drugorzędne. O wiele ważniejsze jest zaangażowanie i ciekawość siebie nawzajem, nieustanne przebaczanie i akceptowanie tego, że małżonek widzi pewne sprawy inaczej. To jest też doskonała, choć niekiedy bardzo bolesna, szkoła rozwoju. Na dłuższą metę życie z kopią samego siebie mogłoby się okazać nudne.
Prawdziwie i Pięknie napisane 🙂
Dziękujemy za miłe słowa. Bardzo cenimy każdy komentarz.