Przedłużona randka rowerowa, czyli wspomnienie z wakacji

Przedłużona randka rowerowa, czyli wspomnienie z wakacji

Znajoma i jej mąż wrócili właśnie z trzytygodniowego pobytu w sanatorium. Byli najmłodszymi kuracjuszami, choć mają za sobą już prawie trzydziestoletni staż małżeński. Pytałam, jak im tam we dwoje było. Powiedziała, że genialnie. W oderwaniu od codziennych obowiązków i przyzwyczajeń przypomnieli sobie, co lubią razem robić i jakie to może być miłe.


W tym roku doświadczyliśmy podobnej radości! Relację z wyzwania randkowego postanowiliśmy zacząć od opisu naszej letniej wyprawy rowerowej, która nas do wyzwania zainspirowała. Wybaczcie, że tak wolno nam to pisanie idzie, ale mamy kumulację zdarzeń wszelakich i naprawdę nie ma kiedy. Wrzucamy za to dużo obrazków na zachętę.

Niech ta krótka relacja Was inspiruje i zachęci choćby do jednodniowej wycieczki we dwoje po okolicy. Nawet gdybyście mieli na to czekać jeszcze kilka miesięcy. A może ktoś zechce pójść w nasze ślady? Gdybyście mieli jakieś techniczne pytania co do samej wyprawy, to piszcie w komentarzach, chętnie podpowiemy co i jak.

Start we Wrocławiu

A może na rowery?

Udało nam się wygospodarować tydzień wakacji bez dzieci (starsi byli na swoich wyjazdach, a najmłodszy wyjechał za miasto z babcią). Chcieliśmy zrobić coś ciekawego i trochę się zmęczyć. Nie za dużo rozmyślać i poczuć przysłowiowy wiatr we włosach. Najpierw był pomysł rejsu wzdłuż wybrzeża, ale w końcu padło na rowery. Koszt wynajmu łódki nas przerósł, a rowery już mieliśmy. Część sprzętu musieliśmy kupić, ale patrząc na ceny noclegów i wyżywienia nad morzem w sezonie, szybko się zwróciło, tym bardziej że planujemy powtarzać takie przygody.

Planowaliśmy dojechać pociągiem do Świnoujścia i przejechać całe wybrzeże, ale okazało się, że już dawno nie ma biletów (trzeba kupować dużo wcześniej). Udało nam się zdobyć bilety do Kołobrzegu. Postanowiliśmy dojechać rowerami na Hel, a potem zawrócić do Władysławowa i stamtąd złapać pociąg do Wrocławia.

Dla Wojtka najbardziej stresującym momentem było ładowanie się do pociągu z rowerami i sakwami, ale ja jako zagorzała fanka PKP wiedziałam, że przemili konduktorzy nie pozwolą zostawić na peronie samotnej rowerzystki i jej bagaży.

To był dobry moment na przyjrzenie się różnicom między nami. Ja zawsze wierzę, że się uda i nie biorę pod uwagę przeszkód, nie stresuję się też tym, co będzie. Wojtek woli być przygotowany na różne przeciwności. Najpierw mnie to złościło, ale teraz staram się docenić, że jego postawa chroni nas przed nieprzewidzianymi problemami. Staram się więc nie bagatelizować jego obaw, ale jednocześnie nie przejmować na siebie jego stresu.

Stan naszego dobytku bez rowerów, pewną trudnością była liczba pakunków.

Wszystko, co potrzebne, mam przy sobie

Wszystko mieliśmy spakowane w sześciu sakwach. Do tego luzem namiot i śpiwory. Główny ciężar taszczenia spoczywał na Wojtku. Mieliśmy ze sobą wszystko, co potrzebne: pompowane nogą materace, odzież na każdą pogodę, malutką kuchenkę gazową, menażkę dla dwojga, jedzenie dla sportowców w proszku, wodę, power banki, a nawet malusieńkie urządzenie à la ekspress ciśnieniowy do kawy. Do tego leki (uwaga na odparzenia!) i podstawowe kosmetyki.
Byliśmy całkowicie niezależni, co przydało się, gdy w dwóch miejscach nie było żadnego sklepu ani dostępu do wynalazków cywilizacji. Pozwoliło też znacznie obniżyć koszty. Chyba dwa razy poszliśmy zjeść coś „na mieście” i czasem chodziliśmy do kawiarni, ot tak dla klimatu. Transport wzdłuż wybrzeża był całkowicie darmowy i oparty na sile naszych mięśni, a i pola namiotowe nie były zbyt drogie.

Tu widać cały nasz sprzęt kuchenny.


Co rano dzwoniliśmy w upatrzone miejsce i pytaliśmy, czy nasz namiot się u nich zmieści. Nigdy nie było problemu, mimo że to był sam środek sezonu. Spanie pod namiotem w kształcie mumii na rozjeżdżających się materacach w środku deszczowej nocy to przeżycie dość odświeżające dla tych, co to w ten sposób często sypiali, ale jeszcze w czasach bez dzieci. Tak na marginesie, to warto mieć namiot z przedsionkiem, by mieć gdzie wrzucić bagaże.

Porządku nie mieliśmy, dzieci nie patrzą:-).


Pogoda nad polskim morzem w lipcu była oczywiście… wszechstronna, od upału po ulewy. Na wszystko byliśmy przygotowani, mieliśmy ubranie na każdą pogodę, zachowując jednak daleko idący minimalizm. Najważniejsze okazały się gatki z tzw. pampersem i sportowe koszulki. Tych elementów warto mieć kilka, by mieć co ubrać na wypadek, jakby w nocy padało i jakiś element nie wysechł. Mieliśmy też jakiś „cywilny” ciuch na zmianę, by wieczorem się z ulgą przebrać.

Na pewno trzeba wziąć ubranie na wiatr i deszcz. Były takie dwa wieczory, że na dworze lało, pójść nie było dokąd, a pobyt w namiocie dawał pewne wyobrażenie o tym, jak może wyglądać przebywanie w sarkofagu. Przemykaliśmy wtedy w naszych przeciwdeszczowych zestawach do łazienki, by tam się trochę ogrzać.

Były też piękne dni, wróciliśmy całkiem opaleni, mimo intensywnego smarowania filtrami.

Każdego dnia byłam coraz bardziej zadowolona i jazda sprawiała mi coraz większą przyjemność, mimo że niektóre elementy mojego ciała protestowały.

Wolność kocham i rozumiem

Jazda przed siebie dała nam to ogromne poczucie niezależności, totalnego luzu i endorfin. Szczególnie tatusiowie obciążeni wiaderkami, materacykami i kocykami, zmierzający z rodzinami na plażę, ścigali nas tęsknym wzrokiem. Wiele osób nas zaczepiało, pytało dokąd jedziemy i jak nam idzie (czy raczej się jedzie). Objuczeni sakwami rowerzyści pozdrawiali się na szlaku. Atmosfera była naprawdę przyjazna.

Pedałowanie rowerem obciążonym sakwami po terenie bardzo różnorodnym, od eleganckich ścieżek przez zasypane piaskiem płyty po pełne korzeni i pagórków trasy, wymagało trochę wysiłku. My na szczęście od jakiegoś czasu dość dużo się ruszamy, więc spokojnie daliśmy radę (choć były chwile, w których nie wiedziałam jak się nazywam).

Największą radość dała nam jazda po nierównym terenie Sławińskiego Parku Narodowego i szalony przejazd przez bagienny teren w okolicach wioski Kluki.

Rowery a relacje małżeńskie

Nie nastawialiśmy się, że ma być… jakoś. Mieliśmy po prostu jechać.

Nie za wiele rozmawialiśmy (bo jak tu rozmawiać, gdy widzisz głównie plecy swojego małżonka i to miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę), ale dużo się śmialiśmy i po prostu… chłonęliśmy chwilę. To bardzo przydatne doznanie dla każdego, kto wciąż musi rozkminiać, ustalać, rozważać.

Ten czas dał nam dużo oddechu we wzajemnych relacjach. Na nowo spojrzeliśmy na siebie z sympatią i podziwem. Nie było się za bardzo o co kłócić i spinać. Mieliśmy wspólny cel i zazwyczaj dobre humory. Przypomnieliśmy sobie, jak bardzo się lubimy. Tak, tak, podobno można się kochać, a już niekoniecznie lubić. Mieliśmy też wrażenie, jakbyśmy mieli znowu po dwadzieścia kilka lat. Bardzo dobre uczucie. Wojtek dał mi dużo poczucia bezpieczeństwa i radości.

Świadomość, że człowiek ma siły na konkretny wysiłek fizyczny też jest bardzo przyjemne. Wojtek to wyborowy i silny rowerzysta, ale ja codziennie musiałam przesuwać granice moich możliwości i pokonywać różne dziwaczne lęki na przykład przed jazdą po piasku czy z górki po korzeniach. Dało mi to masę satysfakcji.

Zostało nam masę zdjęć, których oglądanie wywołuje uśmiech na twarzy i dobre wspomnienia, które pomagają, gdy człowiek czuje się źle w ponury listopadowy dzień.

Macie za sobą takie doświadczenia?

Hel zdobyty!

Komentarze do wpisu “Przedłużona randka rowerowa, czyli wspomnienie z wakacji

  1. Super pomysł! Podziwiam Was! Ja chyba bym musiała zacząć się więcej ruszać, żeby najpierw dojść do takiej formy, żeby być w stanie sprostać takiemu wyzwaniu… Ale rower bardzo lubię, trzeba tylko znów zacząć jeździć… Dzięki za pomysł i inspiracje. Może najpierw jeden dzień w okolicy na rowerze…

    1. Wiadomo, że to już wymaga kondycji, ale jeżdżenie rowerem to jedna z lepszych i przyjemniejszych metod na jej zdobywanie. A już szczególnie we dwoje. Ważne, żeby zacząć. Powodzenia!

  2. Dziękuję za podzielenie się Waszą przedłużoną randką. Dokładnie tę trasę przejechaliśmy z trójką naszych dzieci w 2021 roku. A w ostatnie wakacje również jak Wy mając tylko tydzień bez dzieci, pojechaliśmy rowerami na randkę z Gdańska (gdzie mieszkamy) na Jasną Górę. Taka nasza pielgrzymka rowerowa. Polecamy.
    Jadąc z dziećmi zabraliśmy namiot z przedsionkiem. To był bardzo dobry wybór.

    1. Super! Pewnie się okaże że trochę jest takich ludzi.
      My tez z dxieciakami jezdzimy, ale jeszcze w krótsze trasy. Wszystko przed nami.
      Ściskamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót do góry