Chodziłam ostatnio poddenerwowana. Zęby ściśnięte, kark napięty. Próbowałam zrozumieć, dlaczego. Rozmowa z Wojtkiem uświadomiła mi (podobno kobiety najlepiej myślą, mówiąc), że to dlatego, że jestem w kilku miejscach jednocześnie. Nie, nie mam daru bilokacji. Jednak będąc w jednym miejscu, myślami jestem w innym. Chcę robić jedno, a myślę, że nie wyrobię się z drugim.
Ratunku! Mam tyle do zrobienia!
Od początku września wróciłam do pracy. Teraz w dni robocze od 8.00 do 12.00 próbuję intensywnie się skupić, inne sprawy pozostawiając na potem. Niestety, w tyle głowy kotłują się moje baloniki: wpis do napisania, telefony do wykonania, ludzie do pocieszenia, decyzje do podjęcia, uczucia do wyrażenia, kurze do starcia. Tyle zadań do zrobienia!
Żeby sobie pomóc, kładę na biurku kartkę, na której zapisuję wszystkie myśli, jakie przychodzą mi do głowy. Zapisuję i zostawiam. Od lat ustawiam też minutnik na 25 minut skupionej pracy, a potem na 5 minut przerwy. Perspektywa przerwy pomaga skupić się na wytężonej pracy. Minutnik stosuję też do sprzątania, żeby nie sprzątać jednego miejsca za długo, bo mam skłonności do bycia Panią Porządnicką.
Powrót do przeszłości
Potem wracam z synkiem w domu. On idzie spać, a ja mam 1,5 godziny na swoje sprawy. Już nauczyłam się, żeby wtedy nie sprzątać, nie odbierać telefonów, tylko robić to, co jest dla mnie istotne. Codziennie realizować coś z mojej listy dobrych spraw do zrobienia w życiu.
Pilnuję tego czasu przed innymi jak lwica, ale czasem nie umiem upilnować przed sobą samą. Ostatnio pobiłam swój rekord. Miałam robić wpis dla Was (tak, dbanie o dobro małżeństw jest na mojej liście). Jednak wskutek pewnego spotkania przeniosłam się myślami do sytuacji i miejsc sprzed lat. Przepadłam. Dotykałam starych bolesnych spraw, układałam je sobie od nowa w głowie, a nawet zapisałam. Jednak znów nie byłam tu i teraz. Nie zrobiłam tego, co zamierzałam.
Z drugiej strony nie chcę być niewolnikiem swojego własnego planu. Czasem okazuje się, że warto zająć się tym, co i tak zaprząta głowę, by móc potem nieco spokojniej wrócić do rzeczywistości. Lepiej, by to nie stało się jednak regułą.
Czy zdarza Wam się wspominać przeszłość lub martwić o przyszłość, zamiast skupić się na tym, co tu i teraz? A może jest Wam trudno zająć się w pełni jedną sprawą, nie rozpoczynając w tym samym czasie kilku innych lub nie myśląc o nich. Bo przecież tyle muszę zrobić!!!!!
Ewangelia mówi prosto: „Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 34).
Uczcie się od siebie
Co to ma do małżeństwa? Myślę, że wiele.
Po pierwsze, warto zobaczyć, jak działa małżonek. Z naszych obserwacji to zazwyczaj kobiety są w kilku miejscach jednocześnie. Podobno tak skonstruowane są kobiece mózgi. Wiem, wiem, Gungor w „Przez śmiech do lepszego małżeństwa” to już fantastycznie wytłumaczył (od 16 minuty).
Dlatego cenię sobie obserwowanie działania Wojtka. Z mojej perspektywy jest mistrzem koncentrowania się na jednej rzeczy (w każdym razie w domu). Zaczyna od najważniejszej w jego opinii sprawy. Potrafi szacować realistycznie (nie zakłada, że uda mu się zrobić dziś dziesięć pracochłonnych spraw, lecz wie, że co najwyżej dwie czy trzy). Robi jedną rzecz i jest nią całkowicie pochłonięty. W tym czasie nie rozmyśla o tym, co go czeka i nie ma ataków paniki, że na liście jeszcze tyle niezrobionych spraw. Jest w jednym pudełku (patrz Gungor). Ja tak nie umiem, ale staram się inspirować.
Mężowie mogą za to nauczyć się od żon, że czasem da się zrobić więcej niż założyliśmy i że można pamiętać o wielu sprawach i nie oszaleć.
Czy to nie jest wspaniałe, jak bardzo się różnimy? I jak możemy uzupełniać?!
A może to sobie odpuścimy?
Po drugie, czasem dobrze jest zapytać męża/żonę, co tak naprawdę jest ważne, a co możemy odpuścić. Szczególnie, jeśli sprawy dotyczą życia rodzinnego. Ja często pytam Wojtka, od czego mam zacząć, gdy przeżywam mały atak paniki i nie jestem w stanie ruszyć. Twoja druga połówka pomoże Ci zobaczyć, że naprawdę nie musisz starać się aż tak bardzo.
Wspólnie łatwiej podjąć decyzję, że w tym tygodniu nie pucujemy mieszkania, tylko ogarniamy z wierzchu i jedziemy na wycieczkę. Albo że rezygnujemy z niektórych zajęć dodatkowych, żeby popołudniami mieć czas na wspólne wyjście na podwórko. Część spraw naprawdę można wyeliminować, po to, by zostawić czas na inne, te kluczowe.
Nie muszę być idealna
Jechałam dziś po 12.00 z synkiem rowerem (jeździmy sobie trochę naokoło przez park, a czasem wzdłuż Odry), on śpiewał, ja mruczałam, słońce świeciło, liście spadały. Pomyślałam, jak fajnie jest w końcu zrozumieć, że nie wszędzie muszę być i nie wszystko osiągnąć. Wystarczy, że mogę być właśnie tu i teraz. Ja akurat w parku, w środku dnia. Wiem, w ten sposób nie zdobędę wielkich klientów i nie zarobię zbyt wiele, ale mogę sobie jechać wśród spadających liści. Mój wybór.
Żeby jednak to nasze życie ogarnąć (bo pomimo rezygnacji z niektórych spraw, nadal jest wiele do zrobienia), dzielimy sobie dzień na „strefy czasowe”. Czas dla Boga. Czas na pracę. Czas dla siebie. Czas dla dzieci. Dla małżonka. Na nasze zaangażowania (służbę innym) i na przyjaźnie. Dla domu (choć ten akurat upycham raczej w przerwach, np. bawimy się w sprzątanie okruszków albo składam pranie przepytując syna na sprawdzian). Będąc w danej strefie staram się skupiać tylko na tym, czego dotyczy. Już wiem, że wszystkiego nie zrobię i że inni zarzucą mi, że mogłabym zrobić lepiej, oddzwonić szybciej, odezwać się częściej. Nie porównuję się z innymi i nie muszę już być idealna. Jak w naszej ulubionej rodzinnej piosence „Taka jaka jesteś, jesteś fajna, nie musisz być idealna”. Tam mowa co prawda o wyglądzie, ale obejmujemy tym całość naszego życia (do naszego wyglądu też już mamy dystans, co chyba widać po zamieszczanych zdjęciach). I nie chodzi nam o bylejakość, ale o dystans i wyrozumiałość wobec własnych ograniczeń.
Akurat jutro mi się przyda ten wpis. Dzięki
Dziękuję
Proszę bardzo. A myśleliśmy, że to do kobiet bardziej trafi, a tu męskie głosy. Ekstra!