Nie wiem jak to się stało, ale… zgubiłam artykuł. Serio! Napisałam i nie ma go nigdzie. A powinien od dwóch tygodni wisieć na naszej stronie. To się nazywa osiągnąć wysoki poziom nadmiernego oderwania od rzeczywistości. Uświadomiłam sobie rano, że kolejne tygodnie minęły, a na stronie pusto. Na szczęście samo życie przyniosło kolejny temat.
Złość to groźny zwierz
Dialog spod obrazka przedstawiającego dwie rozmawiające kobiety.
– Tyle lat z jednym mężczyzną. Nie znudziło ci się?
– Nieee, ciągle wkurzy mnie czymś nowym!
Coś jest na rzeczy. Od kilku miesięcy zmagamy się z nawracającymi sprzeczkami, których źródło wciąż nam umyka. Co trzecia rozmowa kończy się spięciem, na dodatek dość ostrym. Najtrudniejsze jest to, że chyba przestaliśmy zakładać dobrą wolę drugiego. To kompletna katastrofa, bo ta zasada zawsze trzymała nas na powierzchni. Jak widać w wieloletnim związku można niespodziewanie zderzyć się z murem, którego wcześniej nie było. Macie takie doświadczenia?
Ponieważ w którymś momencie atmosfera stała się to nie do zniesienia, podczas dialogu postanowiliśmy przyjrzeć się tym sytuacjom. Samo przyglądanie się przebiegało w bojowym, a może raczej bolesnym nastroju. Okazało się, że te same rozmowy pamiętamy czy odczytujemy zupełnie inaczej. Jedno mówi, że jest tak i tak, a drugie, że inaczej.
Wojtek trafnie porównał to do patrzenia dwóch osób na dzbanek, ale z dwóch różnych stron. Jedna osoba siedzi po stronie dzióbka i mówi, że on tam jest, podczas gdy druga kategorycznie stwierdza, że żadnego dzióbka nie ma. Bazując na tym, co widzą, każde z nich ma rację.
I to chyba tak właśnie działa. Każde z nas ma swoją prawdę i punkt widzenia, swój osąd sprawy. I każdy ten osąd jest prawdziwy według subiektywnych kryteriów. Przyjęcie tego to pierwszy krok na drodze ku pokojowi.
O co tak naprawdę chodzi?
Żeby zrozumieć prawdziwe przyczyny nieporozumień, trzeba by mieć umiejętność wejścia do strumienia czyjejś świadomości, a to niestety nie jest możliwe (sama wizja tego, że ktoś mógłby poznać moje wszystkie myśli napawa mnie przerażeniem).
Skoro to rozwiązanie odpada, próbujemy szukać dalej. I znowu, życie dostarcza nam materiału badawczego na bieżąco.
Czy już to zrobiłeś?
Sobotni wieczór minął w paskudnej atmosferze, a zapalnikiem było jedno wypowiedziane przeze mnie bez złych intencji, niefortunne zdanie. Kilka słów i wieczór zrujnowany, bo Wojtek odczytał je na opak, a potem już poszło. Nie umieliśmy się zatrzymać i sprawdzić, co się wydarzyło. Rano się pogodziliśmy, ale po południu znowu to samo. Jeden zwrot, w mojej ocenie zupełnie niewinny i wypowiadany w dobrej intencji przerodził się w niepotrzebną sprzeczkę. Tyle że za drugim razem wcisnęliśmy wielki przycisk STOP i udało nam się krok po kroku, w miarę spokojnie, zobaczyć, co się wydarzyło. Podzielimy się tym, bo to akurat dotyczyło błahostki i ciekawie pokazuje pewne mechanizmy.
Zapytałam Wojtka, czy złożył już wniosek o wydanie karty EKUZ. Sprawdzał coś akurat na koncie pacjenta, pomyślałam, że mu przypomnę, bo potem będzie musiał tracić czas na ponowne logowanie. On odebrał to jako irytujące przynaglenie i pretensję. To mnie bardzo zdziwiło, bo ani mój ton, ani intencje takie nie były. Właściwie było mi całkiem obojętne, kiedy on ten wniosek złoży, pomyślałam tylko, że przypomnę, a on dzięki temu oszczędzi sobie irytującego logowania.
Niestety okazało się, że wypowiedziane przeze mnie słowa spowodowały, że mój mąż poczuł się napominany/poganiany/oceniany. A gdy tylko tak się poczuje, zaraz mnie atakuje. I wtedy się zaczyna, bo ja jestem rozżalona (przecież chciałam dobrze) i zamiast się powstrzymać od komentarzy, brnę w tę wymianę zdań dalej.
Okazuje się, że podstawową przyczyną tego, że zwykła, niewinna rozmowa o drobiazgach zamienia się w walkę na noże jest to, że źle odkodowujemy używane przez siebie zwroty. Klasyczny błąd komunikacyjny! Po prawie 20 latach małżeństwa, wielu godzinach rozmów, tonach lektur i szeregu warsztatów coś takiego nam się zaczęło przydarzać! Dlaczego? Tego możemy się tylko domyślać. Może zjadła nas rutyna? Może brak uważności i przyglądania się zmianom w drugim człowieku?
Co mogę zrobić?
Jest wiele możliwości, jak mówili bohaterowie kultowych „Dziewczyn do wzięcia”.
Mogę rzucać różne sformułowania i zapamiętywać, jaka jest reakcja mojego męża. Wtedy mam szansę stworzyć listę wszystkich irytujących zwrotów, które wypowiadam. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że wcześniej mój małżonek zapragnie zostać wdowcem.
Mogę też nic nie mówić, ale sytuacje, w których nie wiem, co powiedzieć, zdarzają się niezwykle rzadko. Tak średnio raz na 20 lat. Choć może chodzi tu o większą wstrzemięźliwość w mowie. O nietłumaczenie się tylko przyjęcie, że moje słowa mogą być dla kogoś raniące. W swoim własnym artykule znalazłam takie zdanie, może powinnam zacząć je stosować…
Nie chodzi o to jak jest, ale co on czuje w tej sytuacji.
Dobrze byłoby postawić strażnika przy własnym języku. Być bardziej uważnym i myślącym. Odnaleźć w sobie na nowo zapał do poznawania drugiego człowieka i rozumienie, co jest dla niego trudne. Ech…
I ciągle wracać do tych artykułów: o szacunku, o sposobach na okazywanie szacunku i o męskiej pewności siebie. Gdybym to naprawdę przyswoiła, nie popełniałabym takich błędów. Wobec żadnego z mężczyzn. Okazuje się bowiem, że faktycznie robię coś nie tak. Wczoraj wieczorem próbowaliśmy oglądać wraz z najstarszym synem stary film. Wojtek robił sobie herbatę. Jakość dźwięku nie była najlepsza, więc poprosił, żebym dała głośniej. Powiedziałam (dając głośniej), że jak wyłączy już czajnik, to będzie lepiej słychać. Po prostu stwierdziłam fakt. Jednak obaj, ojciec i syn, zgodnie uznali, że to było niemiłe i niepotrzebne! W takich chwilach rozważam zamieszkanie pod namiotem.
Co on może zrobić?
Może dawać mi sygnał alarmowy, zamiast atakować mnie od razu. Próbować opanować złość. Powiedzieć szczerze „gdy tak mówisz, czuję się….”. Może też zakładać moją dobrą wolę, ale to będzie wymagało wniesienia się na wyżyny dobroci i opanowania. Możemy też rozmawiać i rozmawiać, próbując się zrozumieć. Najlepiej jak już ochłoniemy.
Będę też namawiać męża do ponownego przestudiowania wpisu o tym, co zrobić, by żona czuła się bardziej kochana i tego, co to naprawdę znaczy, gdy kobieta mówi, żeby ją zostawić w spokoju.
Plastic fantastic
Trzymajcie kciuki i napiszcie, czy macie takie zapalne punkty?
Dzisiejszy odcinek może nie był szczególnie budujący, ale dość szczery (wiadomo, że nie piszemy ekshibicjonistycznie o wszystkich powodach i niuansach). Wszyscy się z czymś zmagamy, tylko mało kto o tym mówi. A przecież nie chodzi o to, żeby było plastikowo i słodko, tylko prawdziwie. Dlatego postanowiliśmy zgodnie, żeby Wam o tym napisać.
Dzieki za ten wpis:)Szczere wpisy buduja mosty z czytelnikami,ale trzymamy kciuki zebyscie szybko uporali sie z tymi nieporozumieniami:)Kazdy czasem miewa takie chwile.U nas jak jestesmy przemeczeni…dzieci choruja,siedzimy juz dlugo w domu.Ostatnio tak sie stalo jak przygotowywalismy sie na krag?poszlo o brak wdziecznosci i doceniania za prace Marcina(chociaz w moim odczuciu na modlitwie rodzinnej dziekuje za to codziennie,szczerze!?)Cóz, oczekiwania mojego meza byly inne?bardziej bezposrednie. Nie przestawajcie pisac!?
Mosty z czytelnikami… ładnie napisane. Dziękujemy za podzielenie się. Uwielbiamy prowadzić stronę tylko wciąż ciężko znaleźć na to czas, bo to wbrew pozorom dość pracochłonne zajęcie.
Dzięki za ten wpis! Przeżyliśmy podobny kryzys w zeszłym roku, jesteśmy 12 lat po ślubie. Mamy bardzo dobrą, bliską relację, a doszliśmy do ściany, każda rozmowa na ten, konkretny temat kończyła się kłótnią. Pomógł psycholog, do którego razem poszliśmy. W kilka spotkań udało się rozbroić punkty zapalne. Wyszliśmy z tego doświadczenia wzmocnieni i jeszcze bliżej siebie.
Dobry pomysł. I cieszymy się, że jest dobrze! Nam na razie pomaga głównie poczucie humoru, ale o tym w następnym odcinku:-)
To niesamowite że właśnie o tym. Udało nam się swego czasu wypracować właśnie taką dobra wolę w konfliktach bo przecież nie jest tak że ich w ogóle nie ma. I od jakiegoś czasu właśnie takie ciągle spięcia i sprzeczki o nieustalonej przyczynie. Co więcej u koleżanki z kręgu też. Może to jakiś taki okres burzowa chmura nad nami wszystkimi. Też nie lubię plastic fantastic więc dobrze usłyszeć że nawet takie doświadczone małżeństwa się borykają z podobnymi problemami. Dzięki
COś jest na rzeczy, dużo napięć jest dookoła. Wyjdziemy mocniejsi z tego, jestem pewna. Pozdrawiamy ciepło!