Jak nie stracić się z oczu, gdy wciąż jesteśmy razem

Jak nie stracić się z oczu, gdy wciąż jesteśmy razem

Dużo się u nas ostatnio dzieje. Żeby nam się nie nudziło, postanowiliśmy bowiem zorganizować rekolekcje, zaangażować się w kilka ważnych spraw w szkołach, we wspólnocie i dla znajomych. Po pandemicznym spowolnieniu wydawało nam się, że czasu mamy co niemiara, zwłaszcza że oboje pracujemy co do zasady z domu. Okazało się jednak, że nawet nie ruszając się z domu można być tak zaabsorbowanym światem, że to, co ważne, nam umyka. Co takiego? Czas we dwoje.

Blisko, a jednak daleko

Podczas wyjazdu z okazji rocznicy ślubu na początku października doszliśmy do wniosku, że się ostatnio znacząco… rozmijamy. Zaczęliśmy zastanawiać się, z czego to wynika. Chodzimy co prawda na randki, ale we wrześniu dwie się nie mogły odbyć z powodu zebrań w szkołach. Niewychodzenie do biura spowodowało, że zniknęły czułe powitania i pożegnania, bo przecież nie będziemy się żegnać przed rozejściem się do różnych pokoi. Zniknęły spontaniczne telefony z zapytaniem „co u ciebie”, bo przecież dzielą nas tylko 3 ściany. Jednak prawdziwa przyczyna tkwi w tym, że ostatnio mało rozmawiamy w ciągu dnia. Tak na spokojnie, bez strzygących uszami przedszkolaków i nastolatków. Praca Wojtka polega na ciągłych spotkaniach zdalnych, więc już nawet nie próbuję wchodzić do pokoju, w którym pracuje, bo zaraz patrzy na mnie co najmniej 10 obcych osób.

Okazało się, że czasem będąc tuż obok siebie, jesteśmy bardzo daleko… Każde z nas było ostatnio zaabsorbowane czymś zupełnie innym. Nawet wspólne projekty robimy osobno, bo każde z nas ma talenty innego rodzaju i dzielimy się pracą.

Dzień za dniem

Spojrzeliśmy na swój standardowy, roboczy dzień. Czy jest w nim czas tylko we dwoje? Ja wstaję o świcie, modlę się, ćwiczę i idę na spacer z psem. Wojtek wstaje później, choć nadal wcześnie i po modlitwie szykuje śniadanie. Jemy je z młodszymi dziećmi, bo starszy już w drodze do szkoły. Potem wszyscy się rozchodzą. Jedno z nas odprowadza syna do przedszkola, drugie ogarnia trochę dom. Potem każdy siada do swojego biurka i… działa, pisze, rozmawia z innymi ludźmi.

Gdy kończymy pracę, dzieci ściągają do domu i jemy wspólny obiad. Potem zazwyczaj się dzielimy, jedno asystuje któremuś z dzieci w zabawie, nauce czy zajęciach, drugie załatwia sprawy lub zajmuje się domowymi obowiązkami. Po wspólnej kolacji i modlitwie, gdy młodsi już śpią, nareszcie czas dla siebie, ale… bywa, że najstarszy wychodzi z jamy i chce z nami chwilę pobyć. Potem jeszcze modlitwa małżeńska. Nie wiadomo kiedy robi się tak późno, że często nie mamy już siły na sensowną rozmowę.

Jak oka w głowie

Dobrze jest oddawać swój czas dzieciom, przyjaciołom i sprawom świata, ale…  czasu we dwoje trzeba strzec jak oka w głowie! Nam ta krótka analiza zwykłego dnia pokazała, że się trochę zagapiliśmy i oddaliliśmy od siebie. Potrzebujemy codziennej interakcji, opowiadania o tym, co przeżyliśmy, przeczytaliśmy czy po prostu chwili beztroskiego śmiechu. Jak tego nie ma, to zaraz zaczynamy się kłócić.

Kiedyś w ramach wyzwania proponowaliśmy Wam wieczorny kwadrans we dwoje, a w czasie Adwentu 2020 sugerowaliśmy też kwadrans razem od razu po obiedzie. Te pomysły nam się jednak ostatnio nie sprawdzają, więc szukaliśmy innego rozwiązania. Stwierdziliśmy, że skoro pracujemy prawie codziennie razem w domu, możemy wykorzystać przerwę Wojtka na lunch (nawet nie wiedziałam, że ma taką oficjalną przerwę w planie!) na… fikę z cacanką.

Fika z cacanką. Co to takiego?

Wojtek kilka lat pracował w szwedzkiej firmie. Mieli tam w zwyczaju tzw. wspólną fikę, czyli przerwę na kawę (dla łasuchów, z ciastkiem, najlepiej cynamonowym). Podobno jednak fika to coś więcej niż przerwa na kawę. Szwedom nie chodzi o kawę pitą w pośpiechu między jednym spotkaniem a drugim, ale o wyznaczony czas na to, by pobyć z innymi ludźmi (albo z sobą samym), by celebrować chwilę i budować relację. Bardzo mi się to spodobało. Regularność, stały punkt i budowanie relacji — wszystko, co lubię.

Wpisaliśmy więc sobie fikę w grafiki dziennej pracy. Dziwne? Możliwe, ale tego właśnie potrzebowaliśmy.? Gdzieś koło południa, odrywamy się, czasem z trudem, od spotkań, rozmów ze współpracownikami i klientami czy od pisania opinii i celebrujemy przez dwadzieścia czy trzydzieści minut nasze tu i teraz we dwoje. Rozmowa koło południa ma zupełnie inną jakość niż ta wieczorna, umysły są jeszcze świeże. I nie omawiamy spraw do załatwienia, tylko gawędzimy o świecie, życiu i o sobie. Czasem idziemy sobie do kawiarni pod domem. Miło jest. Omawianie i podział zadań zostawiamy na wieczór.

Pracujemy jeszcze nad naszym psem, który myśli, że spotkaliśmy się w centralnym punkcie domu, by się z nią pobawić.

Ale, ale, o co chodzi z tą cacanką? Tu kluczem jest słowo MIŁO… Gdy jechaliśmy na rocznicę, słuchaliśmy jak w Radiu 357 prof. Kłosińska, ekspert ds. języka polskiego, opowiada o tym, czym jest cacanka. Wiecie, to słowo od „obiecanek cacanek”, mające wiele wspólnego z cackiem, cacanym i cackaniem się. Otóż pod hasłem „cacanka” kryją się te wszystkie elementy, które dodają naszym wspólnym chwilom elementu radości i ekscytacji. Szczegóły zostawimy jednak dla siebie.?

Dzielimy się z Wami tym naszym doświadczeniem, bo może Wy też jesteście cały czas razem, przez co nieco straciliście się z oczu. Łatwo można to przegapić. Wasz wspólny czas może wyglądać zupełnie inaczej, każdy szuka rozwiązań dla siebie najlepszych. Powodzenia!

Komentarze do wpisu “Jak nie stracić się z oczu, gdy wciąż jesteśmy razem

  1. Dziękuję za artykuł. Bardzo ważny temat choć wydaje się taki oczywistyi prosty do zrealizowania a jednak….tez mi brakuję czasu z mężem I takich sensownych rozmów.

    1. Aż mi było głupio o tym pisać, tak oczywiste.. A jednak w małżeństwie to, co najprostsze, bywa najtrudniejsze, a my dzielimy die naszymi trudnościami z nadzieją, że to komuś pomoże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót do góry